poniedziałek, 23 marca 2015

One night in Bangkok

[07-09.03.2015]

        Chociaż w sumie to dwie noce - jeśli liczyć tę na terenie lotniska.
        Na południe Tajlandii i nurkowanie chciałam przeznaczyć nieco ponad 2 tygodnie. Jednakże Polacy należą do tej grupy nacji, które przybywając do Tajlandii poprzez granicę lądową otrzymują pozwolenie na pobyt jedynie na okres 15 dni (przy przekroczeniu granicy drogą powietrzną otrzymuje się pozwolenie na pobyt na 30 dni).
        Po różnych pomysłach i kombinacjach (przedłużenie wizy poprzez tzw. visa run na południu w pobliżu Ranong ponoć jest możliwe, ale bardzo utrudnione i zdarza się, że nie wpuszczają człowieka z powrotem; przedłużenie pobytu w biurze emigracyjnym w Bangkoku jest możliwe o 7 dni, kosztuje 1900 bahtów, czyli ok. 190 zł, ale podobno jest niesympatycznie i też robią problemy).
        Ostatecznie padło na lot samolotem z Siem Reap, co tak naprawdę kosztowało mnie niewiele więcej niż przedłużenie wizy i podróż lądem, stąd też tuż przed północą wylądowałam na lotnisku w Bangkoku, nie mając rezerwacji noclegu (niekoniecznie chciałam wałęsać się po tym mieście o takiej porze), więc przeczekałam do rana na terminalu odlotów, gdzie takich rozłożonych do spania, jak ja, było więcej.
        Tym razem nie zobaczyłam w Bangkoku zbyt wiele. Akurat trafiłam na weekend, kiedy odbywa się Chatuchak Market, czyli ogromne targowisko położone nieco na uboczu miasta. Teoretycznie powinno być tu taniej, a praktycznie to różnie wygląda. Niemniej, jakieś zakupy udało się zrobić. Ogromnym plusem było to, że za 10 bahtów za dzień mogłam zostawić większą paczkę w hostelu i nie tahać tego wszystkiego ze sobą.
        Z poprzedniej wizyty w Bangkoku pozostała mi do zobaczenia m.in. świątynia Wat Arun położona na drugim brzegu rzeki.
        Wat Arun (Świątynia Świtu) od dłuższego czasu jest w renowacji, więc jej część jej niedostępna. Niemniej, zachwyca ona swoimi rzeźbieniami i mozaikami. Klasyczna centralna wieża ma symbolizować tu Górę Meru zamieszkaną przez bogów według khmerskiej mitologii. Mozaiki tworzone są z podarowanej czy ufundowanej porcelany.






        Stąd pierwotnie miałam jechać na Koh Tao, wyspę słynną z kursów nurkowych. Strupy na moich rękach nie bardzo mi jednak pozwalały na dłuższe zanurzenia w wodzie, więc postanowiłam najpierw zajechać do Parku Narodowego Khao Sok.
        Wpakowałam się zatem w nocny pociąg do  Surat Thani, który wyjeżdżał z Bangkoku o 18.30, a na miejscu miał być ok. 6.30. Opóźnienie wynosiło jedynie 5,5 godziny :) czyli przejazd trwał 17,5 godziny.
        Opcji wagonów było kilka: sypialniany z klimatyzacją i kabiną dla 2 osób, sypialniany z wiatrakami i wagon dla 40 osób oraz wagon z miejscami siedzącymi - klimatyzacja lub wiatrak. Różnice były oczywiście także w cenie, łącznie z tym, że droższe były łóżka dolne.
        Planowałam wypośrodkować  własny kwaterunek, więc wybrałam wagon sypialniany z wiatrakami - okazało się, że wyboru w zasadzie nie miałam, bo inne bilety były już wysprzedane. Łóżko górne okazało się być jednak lepsze, bo było bliżej wiatraka. 
        Łazienka była tuż obok, w tym toaleta z prysznicem. Tylko wody nie było...
        Każde łóżko miało materac, pościel i nawet firankę, którą można się było zasłonić. Za ścielenie łóżek i ewentualne dobudzanie pasażerów, tudzież informowanie ich o dojeżdżaniu do stacji, na której mają wysiadać, odpowiedzialny był facet z obsługi.
        W ogóle podróż była bardzo wygodna, narzekać nie mogę :)





        W samym pociągu spotkałam nawet kilkoro Polaków - parka z Olsztyna nie bardzo mogła połapać się w numeracji siedzeń i łóżek, więc tam do nich zagadałam, no i pode mną zakwaterował się Janusz, który z Polski wyjechał już parę ładnych lat temu. Długo mieszkał w Anglii (akcent nadal bardzo odczuwalny), a teraz ze swoją dziewczyną Tajką mieszkają w Bangkoku. Ciekawy facet, dość ekscentryczny i raczej nietypowy :)
        W Surat Thani miałam złapać lokalny autobus do wioski Khao Sok, ale zanim trafiłam w dobre miejsce jego odjazdu odsyłano mnie do kilku kolejnych autobusów czy agencji :)) Nie ma to jak dobra informacja turystyczna. 
        I po kolejnych 2 godzinach zajechałam do Parku Narodowego Khao Sok, o którym mówi się, że jeśli ma się możliwość zwiedzić tylko jeden park w Tajlandii, to powinien to być właśnie ten...


P.S. Kilka fotek z Bangkoku :)

W metrze - zakaz wnoszenia durianów:



Pasażerowie uprzywilejowani:


Ostre curry z malutkimi małżami:


Domki dla duchów Burger Kinga:


Toaleta na dworcu kolejowym:



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz