Pierwszą rzeczą, na którą należy się nastawić, przyjeżdżając do Wietnamu, jest pogodzenie się z faktem, że zawsze będzie się płacić ileśkrotną wartość tego, co płacą lokalsi. Jeśli raz na jakiś czas otrzyma się cenę lokalną, to należy to traktować tylko i wyłącznie jako miłą niespodziankę, a nie wymagać tego jako reguły.
Ważną rzeczą przy takim nastawieniu jest też to, by koniecznie się targować - czasem naprawdę twardo, ale z uśmiechem - i nie dać się mocno obrobić. Ja postanowiłam nie płacić więcej niż 2-3 razy tego, co lokalsi, co nie zawsze jest łatwe, co czasem wkurza, ale też często bawi. Wielu sprzedawców, którzy podają dużą kwotę za swoje produkty prędzej nie sprzedadzą ci nic, niż sprzedadzą po cenie tańszej jak np. 4 x cena lokalna. I jeśli nie zgadzasz się na ich cenę, to obrażają się (autentycznie!), robią paskudną minę i machają na ciebie, jakby odganiali strasznie natrętną muchę :)) Słyszałam już o tego typu reakcjach i myślałam, że będzie mnie to wkurzać, ale wygląda to aż nadto komicznie :)
Co do cen. Wietnam jest bardzo tani. Dla lokalsów :) A to czy jest tani dla obcokrajowców zależy od ich umiejętności negocjacyjnych, odpowiedniej dawki sceptycyzmu co do polecanych przez innych ludzi miejsc i rozpoznania kiedy ktoś chce cię zrobić w bambuko.
Z grubsza przyjmuje się, że 20 tys. dongów to 1 $. Wiem, że teraz w Polsce dolar podskoczył mocno w górę, z tym, że w moim przypadku wypłata z bankomatu idzie z konta w euro, więc wyjdzie mi korzystniej. Liczę 10 tys. dongów= 1,50-1,70 zł.
Doskonała kawa dla lokalsów kosztuje 5 tys. dongów (ok. 80 gr!!). Najniższa stawka, jaką usłyszy obcokrajowiec to będzie 10-15 tys. dongów (lub więcej). Co i tak jest, w przeliczeniu na nasze, niewiele.
I tu właśnie tkwi szkopuł - czasem 5-krotnie wyższa cena, jaką podadzą, mimo wszystko może wychodzić podobnie jak u nas, ale istotne jest to, by nie dać im do zrozumienia, że biały zapłaci każdą kwotę, którą zakrzykną. Grunt to dojść do takiej ceny, z którą ja jestem zadowolona i sprzedawca jest zadowolony. I na tym polega wietnamskie targowanie się. Nie z każdym jest to możliwe, ale wtedy trzeba po prostu pójść do następnego sprzedawcy.
Największy ubaw miałam na targowisku. Niejednokrotnie odganiano mnie jak natrętnego komara :)) Chciałam spróbować słynnej zupy bun pho hue, która według mojego przewodnika w tym miejscu powinna kosztować od 7 tys. dongów. Gdzieś złapała mnie babka i mówi, że u niej kosztuje 20 tys. To ja proponuję 10 tys. Ona niby się zgadza, ja siadam, a ta stawia przede mną 2 sajgonki. I to one są po 10 tys. Mówię, że chcę zupę. Babka na to, że kosztuje 20 tys. No to ja schodzę już tylko do 15 tys. Niby znowu się zgadza i stawia przede mną miseczkę z zupą. A zaraz potem dostawia 3 ciasteczka za kolejne 10 tys. :)) I twierdzi, że za całość mam zapłacić 40 tys. dongów (2$). Oczywiście - nie jest to duża kwota, ale i tak jest to jakaś 3-5-krotność tego, co lokalsi by zapłacili. Postanawiam być uparta i mówię, że za całość zapłacę 30 tys. (nadal ma spory zysk), ale ona nie zgadza się, zjadam więc tylko zupę i chcę za nią zapłacić umówione 15 tys., ale ona na to, że mam zapłacić 20 tys. :)) Sajgonki i ciasteczka po prostu wyrzuciła :)) Co za babsztyl. Oczywiście zostawiam jej 15 tys. (W sumie to do dzisiaj żałuję tej swojej upartości, bo wyglądało smakowicie :P)
Jeszcze lepszą sytuację miałam, gdy chciałam kupić dżakfruta, taki owoc. Jego cząsteczki były ułożone na niewielkiej tacce.
- Ile? - pytam.
- 50 tysięcy.
Czyli ok. 7-8 zł. Mega dużo.
W momencie, gdy babka podawała cenę, przechodziła obok inna Wietnamka. Zbulwersowana kwotą, jaką ułyszała, pokazuje mi na palcach, że nie 50 tys., tylko 5 tys.! :)) Przebitka 10-krotna, nieźle. Ale że ona zatrzymała się i przy tej sprzedawczyni wprost mi to uświadomiła - to było naprawdę niezwykłe :)
Oczywiście baba za 5 tys. mi tego nie sprzeda. Za 7? Nie. Poszłam dalej i woła za mną. Ostatecznie stanęło na10 tys., 1,60 zł jest dobrą ceną, nawet jeśli podwójną :)
Targować się można i należy niemalże wszędzie, a już na pewno na ulicznych stoiskach czy przyulicznych knajpkach. Nawet jeśli na ścianie czy w menu jest napisane, że danie kosztuje 30 tys. dongów, to często będzie można zejść z tej ceny. Jeśli sprzedawca od razu na twoją cenę przystaje, oznacza to, że nadal mocno przepłacasz i mógłbyś zejść jeszcze niżej :)
W czasie pobytu w Hue zdarzyło mi się 3 razy zapłacić tę samą cenę, co lokalsi. Jedna babcia sprzedała mi 1,5-litrową wodę za 5 tys. (gdzie obowiązującą stawką dla obcokrajowca jest 10 tys., a bywa i 30 tys.), a w tanim supermarkecie kosztuje 6 tys. Drugim miejscem był sklepik obok hostelu, gdzie kobietka przygotowuje doskonałą kawę - 6 tys. A trzecim miejscem była knajpa w wiosce przy plaży, gdzie turyści nie docierają, a gdzie znalazłam się z kilkoma innnymi osobami z hostelu i gdzie dostaliśmy wyśmienite jedzenie za jedyne 12 tys. od głowy :)
Ale prawda jest też taka, że czasami to się po prostu już nie chce targować, bo ileż można - zwłaszcza jeśli chodzi o kupno kawy - więc albo idzie się gdzie indziej bez próby negocjacji albo świadomie się przepłaca.
Łatwo tak tutaj filozować i mówić o targowaniu, ale już sama dałam się kilka razy porobić. Np. przez Easy Ridera (czyli motocyklowego przewodnika, którego można sobie w Wietnamie wynająć i co jest bardzo popularnym sposobem zwiedzania tego kraju) i to głównie dlatego, że był bardzo sympatyczny, ale też dlatego, że mu uwierzyłam, iż do miejsca, do którego chciałam dojechać rowerem, trzeba pokonać sporo wzgórz, a na rowerze ciężko.
Potem kupiłam sobie spódnicę, ktora za mną już długo chodziła - w ramach negocjacji zeszłam z 350 tys. dongów do 150 tys. A następnego dnia widziałam niemal identyczną za 80 tys. :))
Ale ja i tak jestem ostrożna przy kupowaniu czegokolwiek w porównaniu do niektórych, zwłaszcza starszych, turystów. Któregoś wieczoru zatrzymałam się przy stoisku ze smażonymi w głębokim tłuszczu chrupiącymi naleśnikami z bananami. Starsza para obok poprosiła o 2 takie bez uprzedniego pytania o cenę. I gdy już mieli je w ręce, pytają ile kosztują. A facet bez zmrużenia oka mówi: "60 tys."... Gęba mi opadła i chyba to zauważył, bo ciut się zmieszał. Ten sam naleśnik kupiłam 3 stoiska dalej za 10 tys.
Ceny zatem są naprawdę niskie, jeśli chodzi o jedzenie. Obcokrajowiec zapłaci ok. 1 dolara za jedzenie na ulicy, a ok. 2 dolary za lepsze danie w knajpie. Lokals zawsze zapłaci mniej. I trzeba się z tym pogodzić, by móc ze świętym spokojem Wietnam zwiedzać :)
Za to zakwaterowanie, gdy podróżuje się w pojedynkę, jest już znacznie droższe, bo zazwyczaj trzeba zapłacić za 2-osobowy pokój i jak na razie ceny idą od 10$ w górę. I w związku z tym od tygodnia nocuję w hostelach w pokojach 8-osobowych za 6-8$... Ale jutro ruszam poza utarte ścieżki, może będzie taniej i już bez hosteli :)
Na razie nie potrafię wypowiedzieć się odnośnie cen transportu. Na pewno ceny na dany odcinek są trzy: cena dla lokalsów w lokalnym autobusie, cena dla obcokrajowców w lokalnym autobusie oraz cena w autobusie turystycznym, którym podróżują tylko turyści. W tym ostatnim zapłaciłam 4$ za około 120 km (4 godziny jazdy, bo wlekliśmy się niemiłosiernie i po drodze była bezsensowna przerwa na lunch ok. godz. 10.30, bo to dobra okazja na wyciągnięcie kasy od białego). Za to dziś z Hoi An do Da Nang (30 km, 40 min) lokalsi płacili 15 tys., ja zapłaciłam 30 tys., a za autobus turystyczny zapłaciłabym 110 tys. dongów. I bądź tu mądry...
Łatwo tak tutaj filozować i mówić o targowaniu, ale już sama dałam się kilka razy porobić. Np. przez Easy Ridera (czyli motocyklowego przewodnika, którego można sobie w Wietnamie wynająć i co jest bardzo popularnym sposobem zwiedzania tego kraju) i to głównie dlatego, że był bardzo sympatyczny, ale też dlatego, że mu uwierzyłam, iż do miejsca, do którego chciałam dojechać rowerem, trzeba pokonać sporo wzgórz, a na rowerze ciężko.
Potem kupiłam sobie spódnicę, ktora za mną już długo chodziła - w ramach negocjacji zeszłam z 350 tys. dongów do 150 tys. A następnego dnia widziałam niemal identyczną za 80 tys. :))
Ale ja i tak jestem ostrożna przy kupowaniu czegokolwiek w porównaniu do niektórych, zwłaszcza starszych, turystów. Któregoś wieczoru zatrzymałam się przy stoisku ze smażonymi w głębokim tłuszczu chrupiącymi naleśnikami z bananami. Starsza para obok poprosiła o 2 takie bez uprzedniego pytania o cenę. I gdy już mieli je w ręce, pytają ile kosztują. A facet bez zmrużenia oka mówi: "60 tys."... Gęba mi opadła i chyba to zauważył, bo ciut się zmieszał. Ten sam naleśnik kupiłam 3 stoiska dalej za 10 tys.
Ceny zatem są naprawdę niskie, jeśli chodzi o jedzenie. Obcokrajowiec zapłaci ok. 1 dolara za jedzenie na ulicy, a ok. 2 dolary za lepsze danie w knajpie. Lokals zawsze zapłaci mniej. I trzeba się z tym pogodzić, by móc ze świętym spokojem Wietnam zwiedzać :)
Za to zakwaterowanie, gdy podróżuje się w pojedynkę, jest już znacznie droższe, bo zazwyczaj trzeba zapłacić za 2-osobowy pokój i jak na razie ceny idą od 10$ w górę. I w związku z tym od tygodnia nocuję w hostelach w pokojach 8-osobowych za 6-8$... Ale jutro ruszam poza utarte ścieżki, może będzie taniej i już bez hosteli :)
Na razie nie potrafię wypowiedzieć się odnośnie cen transportu. Na pewno ceny na dany odcinek są trzy: cena dla lokalsów w lokalnym autobusie, cena dla obcokrajowców w lokalnym autobusie oraz cena w autobusie turystycznym, którym podróżują tylko turyści. W tym ostatnim zapłaciłam 4$ za około 120 km (4 godziny jazdy, bo wlekliśmy się niemiłosiernie i po drodze była bezsensowna przerwa na lunch ok. godz. 10.30, bo to dobra okazja na wyciągnięcie kasy od białego). Za to dziś z Hoi An do Da Nang (30 km, 40 min) lokalsi płacili 15 tys., ja zapłaciłam 30 tys., a za autobus turystyczny zapłaciłabym 110 tys. dongów. I bądź tu mądry...
Zabawną rzeczą jest powiedzenie, które bardzo przypomina to laotańskie ("Same same... but different") - tutaj pojawia się ono w wersji "Same same Vietnamese" :)) Co oczywiście rzadko kiedy jest prawdą.
Temat targowania się pewnie jeszcze niejednokrotnie powracać będzie, bo poniekąd jest to esencja Wietnamu :)
P.S. Co do cen, to ciągle je badam, więc niewykluczone, że te podane przez przewodnik czy w internecie mogą być już nieaktualne - mogę się więc z moim targowaniem czasem mylić i nadwyrężać cierpliwość biednych lokalsów, będąc aż nadto skąpą :P
P.S. Co do cen, to ciągle je badam, więc niewykluczone, że te podane przez przewodnik czy w internecie mogą być już nieaktualne - mogę się więc z moim targowaniem czasem mylić i nadwyrężać cierpliwość biednych lokalsów, będąc aż nadto skąpą :P
Niczym w Grodzisku Wielkopolskim na targu...
OdpowiedzUsuń