środa, 28 stycznia 2015

Falliczna świątynia w Champasak i doskonała kawa w Bolaven Plateu :)

        Pakse okazało się być całkiem sympatycznym i niewielkim (mimo że to stolica prowincji) miasteczkiem. Dla mnie był to punkt wypadowy do ruin khmerskich wpisanych na Listę UNESCO, gdzie wybrałam się motorem. Tym razem nie był to już automatyk, tylko elegancka Honda ze zmianą biegów :)
        Wat Phou położone jest ok. 45 km od Pakse. Po drodze skręciłam nie tam, gdzie powinnam, i zajechałam jeszcze pod ogromnego Buddę, który sterczy na wzgórzu nad Mekongiem:





        Górski Monastyr (Wat Phou) to dawna świątynia hinduska, obecnie służąca jako świątynia buddyjska u stóp góry Lingaparvata. "Linga" oznacza "fallus" i nazwa ta nadana została z racji kształtu góry, który to zresztą był powodem powstania w tym miejscu owego założenia. Związane jest to z tym, że fallus jest także symbolem Shivy, hinduskiego boga, stąd też wielokrotnie pojawia się on na terenie tego kompleksu, czasem można aż poczuć się osaczonym...





        Ciekawe jest to, że w różnych kulturach na całym świecie symbol fallusa pojawia się zupełnie niezależnie od siebie i w zależności od miejsca związany jest z siłą, mężnością, władzą czy też płodnością i dobrobytem (jak np. w świątyni w Chucuito nad Jeziorem Titicaca w Peru). Jak to się dzieje, że faceci na całym świecie muszą ten swój oręż wtrynić w kwestie magiczne czy religijne? :P Tak się zastanawiam czy u nas w Europie też takie symbole się pojawiają, ale nic mi do głowy nie przychodzi.
        Budowle Wat Phou pochodzą jeszcze z czasów przedangkoriańskich (czyli są wcześniejsze niż ruiny Angkor Wat w Kambdży) i powstawały od VI do XII wieku. Kompleks położony jest na kilku tarasach i składa się z ruin, z których obecnie wyróżnić można 2 pałace, mniejszą świątynię oraz główny budynek sakralny, nadal służący buddystom. Zwłaszcza w tym ostatnim są niesamowite płaskorzeźby pokazujące wierzenia hinduskie.










        Nieco za nim tuż pod ogromną wiszącą skałą znajduje się nisza, w której malutkim strumyczkiem płynie święta woda ze skały powyżej.



        Małą ścieżką można dojść do 2 skał zwanych Słoń oraz Krokodyl.



        Miejsce robi spore wrażenie, warto było przejechać tu ten kawał drogi :)


        Następnie zamierzałam przejechać przez Pakse i udać się na wschód, gdzie znajduje się Bolaven Plateau znany z uprawy doskonałej kawy i pięknych krajobrazów. 
        Zasuwam zatem z powrotem, a tu macha na mnie policjant, że mam się zatrzymać. No to ładnie, myślę sobie. Paszport poszedł w zastaw za motor, a prawo jazdy zostało w dużym plecaku w guesthousie. Zresztą co ja takiego mogłam zrobić? Przekroczenie prędkości na takim skuterku? No, ileż ja tam mogłam na nim maksymalnie wyciągnąć? 70 km/h? No, max 80. Ale! Po przebojach z ukraińską policją podczas wycieczek, policja laotańska to przecież pikuś...
        Staję na poboczu, zdejmuję kask, słodko się uśmiecham.
- Sabadee! - mówię.
- Sabadee. Where are you go?
(To dosłowny cytat.)
- Pakse.
- So go.
        No to pojechałam... :))
        Bolaven Plateau jest olbrzymim terenem, są tutaj liczne wzgórza, góry oraz przede wszystkim wodospady, ale żeby przejechać polecaną trasę dookoła tego terenu, to potrzeba 2-3 dni.
        Zatrzymałam się po drodze, by skosztować doskonałej kawy z mlekiem skondensowanym :) i wypatrzyłam białego chłopka spoglądającego w mapę. Uderzyłam więc do niego z pytaniem, czy mogę mu przez ramię zajrzeć. On zamierzał zrobić objazd dookoła, ja miałam jeszcze tylko jakieś 2,5 godziny, polecił mi zatem wodospad Tad Louang i tam też się udałam.




        I tutaj nad tym wodospadem pożegnałam się z Laosem. Jakoś tak tkliwie mi się zrobiło... :) Mimo różnych sytuacji i nie zawsze pozytywnych emocji, to jednak Laos gdzieś tam znalazł swój kawałek w moim serduchu i jakoś taki niedosyt czuję. Ale pewnie lepiej niedosyt niż przesyt :)

       Czas na Wietnam!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz